Bzzz. Bzzz. Bzzz.
Wymacałam ręką telefon i z zamkniętymi oczami kliknęłam drzemkę na ekranie. Kolejny dzień. Nareszcie piątek, inaczej bym chyba tego nie wytrzymała psychicznie i fizycznie. Ten tydzień był wyjątkowo długi i męczący. Codziennie testy, codziennie nauka do pierwszej w nocy i ranne wstawanie. Dość na ten tydzień, koniec. Uff.
- Ugh. No cóż Madison, musisz wstać i się ogarnąć jeśli nie masz w planach spóźnienia się do szkoły, tłumaczenia się surowej pani Reed i rozmawiania z panią dyrektor. Ostatni dzień. Piątek - powiedziałam do siebie i podniosłam swoje ciało opierając na łokciach. Westchnęłam i przeczesałam swoje kasztanowe włosy do tyłu, wystawiając nogę za łóżko. Po moim ciele przeszedł zimny dreszcz. Sprawdziłam godzinę na zegarze ściennym. 7:08. Mam prawie czterdzieści minut. Wyrobię się. Ba, muszę. Chwyciłam ubrania z krzesła przygotowane wczoraj i ruszyłam do łazienki.
- Boże drogi jak ja wyglądam. - wzięłam do ręki szczotkę i zaczęłam rozczesywać splątane włosy. Chwilę potem umyłam twarz, zęby i zrobiłam lekki makijaż. Włożyłam na siebie pastelową koszulę i do tego rozkloszowaną spódniczkę. W swojej szafie miałam tylko kilka par spodni. Dresy w których biegałam, spodnie od piżamy oraz dwie pary rurek w których wychodziłam raz na pół roku. Nie lubiłam chodzić w spodniach były strasznie niewygodne, dlatego wybierałam spódniczki których mam mnóstwo.
Wyszłam z łazienki i po drodze zahaczając o swój pokój wzięłam torbę z książkami do szkoły. Zbiegłam na dół i od razu moje nozdrza wypełnił zapach świeżo palonej kawy.
- Hej mamo. Hej tato. Siemka siostra. Gdzie Nessie? - spytałam Aleshy i siadając na wysokim stołku przy wysepce chwyciłam kanapkę z talerza, który mama podstawiła mi pod sam nos.
- Heeej. Pobiegła na górę, zaraz jedziemy, ruszaj się Madison. Tu masz kawę. - podała mi ciepłą jeszcze szklankę kawy z mlekiem.
- Dziękuję. - podziękowałam i zaczęłam konsumować swoje śniadanie. Kolejne śniadanie w biegu. Madison wytrzymasz dziewczyno. Powtarzałam sobie to cały czas w głowie. Na szczęście miałam dzisiaj tylko sześć lekcji, a pani odwołała moje korepetycje z matematyki. Nie ma nic lepszego od matmy w piątek. Czujecie ten sarkazm? Ja też.
- Cześć Madison. - usłyszałam słodki głosik mojej młodszej siostry Nessie. Po skończonym posiłku wytarłam usta serwetką i pocałowałam w czoło małą.
- Cześć skarbie. Gotowa? To zakładaj kurteczkę i wychodzimy. - zeskoczyłam ze stołka i w przedpokoju pomogłam małej się ubrać.
- A mogę dziś iść bez kurtki? Proszę, proszę, prooooszę. - Nessie złożyła dłonie jak do modlitwy i zrobiła minę a'la kot ze Shreka.
- Ness, a nie będzie ci zimno? Chodź na chwilę wyjdziemy na podwórko i zobaczymy jak jest. Okej? - siostrzyczka pokiwała głową i wyszłyśmy za drzwi. - I jak? Ciepło Ci? Czy chłodno?
- Myślę, że chłodno, ale będzie mi na pewno ciepło w sweterku.- wyrwała mi się i poleciała do domu na górę po swój sweterek. Zaśmiałam się i pobiegłam za nią, a w między czasie sama nałożyłam na stopy swoje buty. Zarzuciłam skórzaną kurtkę na ramiona i zawołałam Ness. Mała już zbiegała po schodach ze sweterkiem w ręku.
- Zakładaj szybko sweterek bo wychodzimy. - pomogłam jej założyć sweter i plecak na plecy. Mała zaczęła cicho chichotać.
- Co się śmiejesz skrzacie? - spytałam czochrając jej włosy.
- No bo nie założyłam butów, a każesz mi wychodzić. Które wziąć? - spytała otwierając drzwiczki od szafki z dużą kolekcją swoich bucików.
- Wciskaj pierwsze lepsze tylko szybko, bo się spóźnimy - zaklaskałam w dłonie i razem z rodzicami wyszliśmy z domu zamykając za sobą drzwi. Dzisiaj wyjątkowo rodzice mieli na wcześniejszą godzinę do pracy, więc zaproponowali nam podwózkę. Lepsze to niż jechanie swoim autem niewyspana.
***
- Pamiętasz o jutrzejszym bankiecie? - spytała mnie Nicole i przerzuciła swoje długie jasne włosy na lewą stronę. Jasne, że pamiętałam, ale za żadne skarby nie chciałam tam iść.
- No jasne, że pamiętam. Niestety. Szczerze mówiąc wolałabym zapomnieć. - odpowiedziałam poprawiając swoją spódnicę. Nienawidziłam takich przyjęć.
- Madison, dramatyzujesz. Według mnie to pójdziesz tam i będziesz się świetnie bawić, kto wie może kogoś poznasz, poślubisz, razem zamieszkacie i będziecie mieć dwoje słodkich dzieci. Ja na twoim miejscu nawet bym się nie zastanawiała. Naprawdę. - wskazała na mnie palcem i szeroko się uśmiechnęła.
- Tak znajdę sobie mega bogatego czterdziestolatka i będę miała z nim dwójkę słodkich dzieci. Weź się stuknij Nicole. Tam będą sami hmm... starsi, żeby nie powiedzieć starzy, ludzie. Pójdę, bo muszę dobrze wiesz, chyba, że chcesz iść za mnie. Ja z chęcią się na to zgadzam. - zeszłyśmy z wysokich schodów na sam dół. Wszystko mnie bolało. Zaczynając od głowy, poprzez ręce, brzuch i kończąc na nogach. Oby szybciej do domu. Chcę spać. - Idziesz ze mną na jakąś kawę?
- Nie nie. Jadę na zakupy dzisiaj, na które nie chciałaś ze mną jechać zresztą. - oznajmiła patrząc na mnie wzrokiem fajnie-że-mnie-słuchasz.
- Ohh, no tak. Na śmierć zapomniałam. Przepraszam. To zadzwoń do mnie później i opowiedz co sobie kupiłaś. Udanych zakupów! Pa - pożegnałyśmy się buziakiem w policzek i ruszyłyśmy w swoje strony. Ona po swoje auto, a ja na przystanek autobusowy. Kocham autobusy. Uwaga! Sarkazm. Stawiałam wielkie kroki w stronę przystanku. Droga się wydłużała straasznie, a moje nogi były tak zmęczone, że jeżeli przystanek byłby dalej, to one zbuntowałyby się i bym nie ruszyła z miejsca. I mówię całkiem serio. Przystanęłam w miejscu i spojrzałam na ławkę. Zajęta przez jakiś młodych chłopców, których widzę po raz pierwszy na oczy. W sumie nic dziwnego tutaj w Nowym Jorku, na Manhattanie. Zerknęłam na swoje buty które kiedy się nudzę są naprawdę bardzo, ale to bardzo ciekawym obiektem. Strzepałam z nich piasek i w tym samym momencie podjechał autobus rozsuwając drzwi, a ja padłam na pierwsze wolne siedzenie i odetchnęłam z ulgą. Byłam strasznie zmęczona, wiem powtarzam to dzisiaj tysięczny raz, że jak zasnę w domu to chyba wstanę dopiero przed jutrzejszym bankietem.
- Już wróciłam z zakupów i nie zgadniesz co kupiłam. - usłyszałam głos mojej przyjaciółki zanim zdążyłam dobrze przystawić telefon do ucha.
- No nie zgadnę, opowiadaj. - ziewnęłam i poprawiłam ciepły koc na swoim ciele. Poprawiłam też poduszki i zaczęłam słuchać paplania mojej przyjaciółki.
- A więc tak... kupiłam bikini! - pisnęła po drugiej stronie słuchawki a ja momentalnie podskoczyłam na kanapie i złapałam się za głowę.Co. Kupiła? Ona jest dziwna.
- Boże, Nicole. Po pierwsze to nie piszcz tak bo niedługo to ty będziesz miała aparat na zęby, a ja aparat słuchowy. Po drugie, jesteś szalona i nie rozumiem cię, a po trzecie to dlatego, że pod koniec października, praktycznie już na początku listopada, kupujesz bikini. Nie wytrzymam z tobą, ale kontynuuj.
- Bla bla blaa. Zostało im te bikini z lata i kupiłam je za cenę, za jaką ty co najwyżej mogłabyś kupić podręcznik do fizyki. Więc siedź cicho, chyba że zazdrościsz mi to inna sprawa. - zacmokała i kontynuowała swoją listę zakupów. - Kupiłam do tego sukienkę, torebkę, szpilki, rurki, a no i buty. Tym razem czarne. - chyba skończyła. Ja zerknęłam na zegarek, a mój brzuch wydał z siebie odgłos jaki wydają kosmici lądujący na ziemi i witający się z tutejszymi ludźmi. Jestem głodna.
- Czyli standard. Dobra Nicole, ja muszę coś przegryźć, zadzwonię do ciebie później. Pa. - odłożyłam telefon na szklany stolik i wstałam udając się do kuchni. Na co ja miałam ochotę. Zaczęłam szperać po szafkach i widząc ciastka Oreo stwierdziłam, że właśnie na to. Wzięłam je do salonu i zaczęłam je jeść.
***
- Madison! Jesteś gotowa?! Już musimy wychodzić! - krzyknął mój tata z dołu abym się pospieszyła, a ja zaczęłam wkładać swoje kolczyki w uczy. Sięgnęłam po złote serduszko i zapięłam je na szyi. Dostałam je od Nicole na siedemnaste urodziny. Jest przepiękne. Zarzuciłam na siebie czarny płaszczyk i wzięłam kopertówkę. Przejrzałam sie w lustrze. W sumie, to wyglądam lepiej niż myślałam. Nie że jakoś wystrzałowo, ale źle też nie jest. Odeszłam od lustra i zaczęłam powoli schodzić na dół. Musiałam być ostrożna, bo znając mnie i moje możliwości to byłoby normalne gdybym z tych schodów spadła i się połamała przez te buty. Pokonałam schodki i... oczywiście musiałam zahaczyć obcasem o przedostatni schodek. Gdyby nie to, że złapałam się poręczy wylądowałabym na posadzce jak martwy gołąb.
- Madison kochanie, uważaj na siebie. - ostrzegła mnie mama i całą trójką wyszliśmy na korytarz kierując się do windy. Czekaj... całą trójką.
- Mamo, a gdzie jest Alesha i Nessie? - zapytałam mamy wchodząc już do auta. Mieliśmy jechać tam wszyscy razem. Wszyscy. Nie ja sama z rodzicami.
- Nessie jest u dziadków, a Alesha przyjedzie od razu na miejsce z Bradem - no tak, zapomniałam o chłopaku Aleshy. Ruszyliśmy w stronę firmy. Nie było to daleko, ale nie było to też blisko. Jakieś dwadzieścia minut drogi. Bez korków. Wysiadłam z samochodu i poprawiłam swój strój. Weszłam powoli na salę i od razu przytłoczyło mnie gorące powietrze. Momentalnie zakręciło mi się w głowie. Podeszłam do okna, które było najbliżej mnie i od razu je otworzyłam zaciągając się świeżym chłodnym powietrzem. Gdy poczułam się lepiej podeszłam do wielkiego, długiego stołu nalewając sobie soku pomarańczowego i przypomniałam sobie, że muszę iść do rodziców aby przedstawili mnie tym swoim pracownikom firmy. Nienawidzę tego. Nienawidzę być w centrum uwagi. I nienawidzę odpowiadać na te pytania ludzi na temat mojej dalszej nauki. To co zawsze. Gdzie wybierasz się na studia. Ile masz lat. Jak się uczysz. Ciągle te same pytania i ciągle te same odpowiedzi. Zanim się obejrzałam, a już byłam przy rodzicach i tej całej grupce bogatych dyrektorów i sekretarek.
- Dobry wieczór. - przywitałam się grzecznie i posłałam im uśmiech. Wszyscy go odwzajemnili. Tylko chwila i zaraz mogę stąd iść.
- Dobry wieczór Madison. - powiedziała pani stojąca obok mojej mamy. - Wyrosłaś ostatnio. Twoi rodzice bardzo dużo o Tobie opowiadali. Masz osiemnaście lat czy coś znowu pokręciłam? Haha.
- No jasne, że pamiętam. Niestety. Szczerze mówiąc wolałabym zapomnieć. - odpowiedziałam poprawiając swoją spódnicę. Nienawidziłam takich przyjęć.
- Madison, dramatyzujesz. Według mnie to pójdziesz tam i będziesz się świetnie bawić, kto wie może kogoś poznasz, poślubisz, razem zamieszkacie i będziecie mieć dwoje słodkich dzieci. Ja na twoim miejscu nawet bym się nie zastanawiała. Naprawdę. - wskazała na mnie palcem i szeroko się uśmiechnęła.
- Tak znajdę sobie mega bogatego czterdziestolatka i będę miała z nim dwójkę słodkich dzieci. Weź się stuknij Nicole. Tam będą sami hmm... starsi, żeby nie powiedzieć starzy, ludzie. Pójdę, bo muszę dobrze wiesz, chyba, że chcesz iść za mnie. Ja z chęcią się na to zgadzam. - zeszłyśmy z wysokich schodów na sam dół. Wszystko mnie bolało. Zaczynając od głowy, poprzez ręce, brzuch i kończąc na nogach. Oby szybciej do domu. Chcę spać. - Idziesz ze mną na jakąś kawę?
- Nie nie. Jadę na zakupy dzisiaj, na które nie chciałaś ze mną jechać zresztą. - oznajmiła patrząc na mnie wzrokiem fajnie-że-mnie-słuchasz.
- Ohh, no tak. Na śmierć zapomniałam. Przepraszam. To zadzwoń do mnie później i opowiedz co sobie kupiłaś. Udanych zakupów! Pa - pożegnałyśmy się buziakiem w policzek i ruszyłyśmy w swoje strony. Ona po swoje auto, a ja na przystanek autobusowy. Kocham autobusy. Uwaga! Sarkazm. Stawiałam wielkie kroki w stronę przystanku. Droga się wydłużała straasznie, a moje nogi były tak zmęczone, że jeżeli przystanek byłby dalej, to one zbuntowałyby się i bym nie ruszyła z miejsca. I mówię całkiem serio. Przystanęłam w miejscu i spojrzałam na ławkę. Zajęta przez jakiś młodych chłopców, których widzę po raz pierwszy na oczy. W sumie nic dziwnego tutaj w Nowym Jorku, na Manhattanie. Zerknęłam na swoje buty które kiedy się nudzę są naprawdę bardzo, ale to bardzo ciekawym obiektem. Strzepałam z nich piasek i w tym samym momencie podjechał autobus rozsuwając drzwi, a ja padłam na pierwsze wolne siedzenie i odetchnęłam z ulgą. Byłam strasznie zmęczona, wiem powtarzam to dzisiaj tysięczny raz, że jak zasnę w domu to chyba wstanę dopiero przed jutrzejszym bankietem.
- Już wróciłam z zakupów i nie zgadniesz co kupiłam. - usłyszałam głos mojej przyjaciółki zanim zdążyłam dobrze przystawić telefon do ucha.
- No nie zgadnę, opowiadaj. - ziewnęłam i poprawiłam ciepły koc na swoim ciele. Poprawiłam też poduszki i zaczęłam słuchać paplania mojej przyjaciółki.
- A więc tak... kupiłam bikini! - pisnęła po drugiej stronie słuchawki a ja momentalnie podskoczyłam na kanapie i złapałam się za głowę.Co. Kupiła? Ona jest dziwna.
- Boże, Nicole. Po pierwsze to nie piszcz tak bo niedługo to ty będziesz miała aparat na zęby, a ja aparat słuchowy. Po drugie, jesteś szalona i nie rozumiem cię, a po trzecie to dlatego, że pod koniec października, praktycznie już na początku listopada, kupujesz bikini. Nie wytrzymam z tobą, ale kontynuuj.
- Bla bla blaa. Zostało im te bikini z lata i kupiłam je za cenę, za jaką ty co najwyżej mogłabyś kupić podręcznik do fizyki. Więc siedź cicho, chyba że zazdrościsz mi to inna sprawa. - zacmokała i kontynuowała swoją listę zakupów. - Kupiłam do tego sukienkę, torebkę, szpilki, rurki, a no i buty. Tym razem czarne. - chyba skończyła. Ja zerknęłam na zegarek, a mój brzuch wydał z siebie odgłos jaki wydają kosmici lądujący na ziemi i witający się z tutejszymi ludźmi. Jestem głodna.
- Czyli standard. Dobra Nicole, ja muszę coś przegryźć, zadzwonię do ciebie później. Pa. - odłożyłam telefon na szklany stolik i wstałam udając się do kuchni. Na co ja miałam ochotę. Zaczęłam szperać po szafkach i widząc ciastka Oreo stwierdziłam, że właśnie na to. Wzięłam je do salonu i zaczęłam je jeść.
***
- Madison! Jesteś gotowa?! Już musimy wychodzić! - krzyknął mój tata z dołu abym się pospieszyła, a ja zaczęłam wkładać swoje kolczyki w uczy. Sięgnęłam po złote serduszko i zapięłam je na szyi. Dostałam je od Nicole na siedemnaste urodziny. Jest przepiękne. Zarzuciłam na siebie czarny płaszczyk i wzięłam kopertówkę. Przejrzałam sie w lustrze. W sumie, to wyglądam lepiej niż myślałam. Nie że jakoś wystrzałowo, ale źle też nie jest. Odeszłam od lustra i zaczęłam powoli schodzić na dół. Musiałam być ostrożna, bo znając mnie i moje możliwości to byłoby normalne gdybym z tych schodów spadła i się połamała przez te buty. Pokonałam schodki i... oczywiście musiałam zahaczyć obcasem o przedostatni schodek. Gdyby nie to, że złapałam się poręczy wylądowałabym na posadzce jak martwy gołąb.
- Madison kochanie, uważaj na siebie. - ostrzegła mnie mama i całą trójką wyszliśmy na korytarz kierując się do windy. Czekaj... całą trójką.
- Mamo, a gdzie jest Alesha i Nessie? - zapytałam mamy wchodząc już do auta. Mieliśmy jechać tam wszyscy razem. Wszyscy. Nie ja sama z rodzicami.
- Nessie jest u dziadków, a Alesha przyjedzie od razu na miejsce z Bradem - no tak, zapomniałam o chłopaku Aleshy. Ruszyliśmy w stronę firmy. Nie było to daleko, ale nie było to też blisko. Jakieś dwadzieścia minut drogi. Bez korków. Wysiadłam z samochodu i poprawiłam swój strój. Weszłam powoli na salę i od razu przytłoczyło mnie gorące powietrze. Momentalnie zakręciło mi się w głowie. Podeszłam do okna, które było najbliżej mnie i od razu je otworzyłam zaciągając się świeżym chłodnym powietrzem. Gdy poczułam się lepiej podeszłam do wielkiego, długiego stołu nalewając sobie soku pomarańczowego i przypomniałam sobie, że muszę iść do rodziców aby przedstawili mnie tym swoim pracownikom firmy. Nienawidzę tego. Nienawidzę być w centrum uwagi. I nienawidzę odpowiadać na te pytania ludzi na temat mojej dalszej nauki. To co zawsze. Gdzie wybierasz się na studia. Ile masz lat. Jak się uczysz. Ciągle te same pytania i ciągle te same odpowiedzi. Zanim się obejrzałam, a już byłam przy rodzicach i tej całej grupce bogatych dyrektorów i sekretarek.
- Dobry wieczór. - przywitałam się grzecznie i posłałam im uśmiech. Wszyscy go odwzajemnili. Tylko chwila i zaraz mogę stąd iść.
- Dobry wieczór Madison. - powiedziała pani stojąca obok mojej mamy. - Wyrosłaś ostatnio. Twoi rodzice bardzo dużo o Tobie opowiadali. Masz osiemnaście lat czy coś znowu pokręciłam? Haha.
- Nie nie. Kilka miesięcy temu skończyłam siedemnaście. - odpowiedziałam i wypiłam łyka mojego soku.
- Oj przepraszam, a myślałaś już nad wyborem dalszej nauki? Gdzie pójdziesz? - spytała i założyła ręce na piersi. Denerwowała mnie, wyglądała jak ah-patrzcie-jaka-jestem-zajebista.
- Tak dokładnie to jeszcze nie, ale pewnie architektura, tak jak rodzice. - odpowiedziałam tak, jak tego oczekiwali, Wszyscy się uśmiechnęli patrząc na mojego tatę. Nie to żebym nie lubiła architektury, bo bardzo ją lubię, ale po części wybrałam ten kierunek ze względu na rodziców.
- Przejmie po nas firmę, ponieważ starsza córka wybrała medycynę. - dzięki tato. Kocham Cię. Rozmowa zeszła na temat Aleshy, a ja ulotniłam się i poszłam do stołu po sok. Nalałam i odwróciłam się, a cała zawartość szklanki , znalazła się na mojej sukience.
- Cholera jasna! - krzyknęłam i odstawiłam szklankę na stół, po czym zaczęłam wycierać swoją sukienkę. Po chwili poczułam ciepłą dłoń na swojej ręce.
- Przepraszam. Wypiorę, odkupię nie wiem cokolwiek. - usłyszałam męski zachrypnięty głos. Podniosłam głowę i przewróciłam oczami.
- Wystarczy, że wypierzesz. I zrobisz to. - odpowiedziałam i skrzyżowałam ramiona na piersi. Zlustrowałam go wzrokiem i spotkałam jego zdezorientowanie na twarzy, a chwilę potem rozbawienie.
- Jak? Mam wziąć teraz tę sukienkę czy co? - spytał, a ja bez wahania mu odpowiedziałam
- Zawieziesz mnie teraz do domu, ja się przebiorę a ty ją weźmiesz. Nie mam zamiaru chodzić teraz całe przyjęcie w brudnej sukience. - oboje ruszyliśmy na zewnątrz i wsiadłam do jego samochodu. Ruszyliśmy w stronę mojego domu, gdzie chwilę potem dotarliśmy. Zmieniłam ubranie, a brudne podałam chłopakowi.
- Tak w ogóle to mam na imię Justin - właśnie, Justinowi. Miał ładne imię. Podobało mi się.
- Madison. - przedstawiłam się i podałam mu dłoń.
- Ładne imię. - powiedział, a ja poczułam że moje policzki zrobiły się czerwone. Ahh tak, tego też nienawidzę.
- Dziękuję, twoje też.... niczego sobie. - oboje zachichotaliśmy i ruszyliśmy z powrotem do firmy.
- A może dasz mi swój numer? - co, on chyba oszalał nie ma mowy - Wiesz, jak będę chciał ci zwrócić sukienkę. - a no tak, no dobra. Podał mi swój telefon a ja wystukałam na nim cyfry. Oddałam mu go i gdy wysiedliśmy z auta do końca bankietu już go nie zobaczyłam.
- Oj przepraszam, a myślałaś już nad wyborem dalszej nauki? Gdzie pójdziesz? - spytała i założyła ręce na piersi. Denerwowała mnie, wyglądała jak ah-patrzcie-jaka-jestem-zajebista.
- Tak dokładnie to jeszcze nie, ale pewnie architektura, tak jak rodzice. - odpowiedziałam tak, jak tego oczekiwali, Wszyscy się uśmiechnęli patrząc na mojego tatę. Nie to żebym nie lubiła architektury, bo bardzo ją lubię, ale po części wybrałam ten kierunek ze względu na rodziców.
- Przejmie po nas firmę, ponieważ starsza córka wybrała medycynę. - dzięki tato. Kocham Cię. Rozmowa zeszła na temat Aleshy, a ja ulotniłam się i poszłam do stołu po sok. Nalałam i odwróciłam się, a cała zawartość szklanki , znalazła się na mojej sukience.
- Cholera jasna! - krzyknęłam i odstawiłam szklankę na stół, po czym zaczęłam wycierać swoją sukienkę. Po chwili poczułam ciepłą dłoń na swojej ręce.
- Przepraszam. Wypiorę, odkupię nie wiem cokolwiek. - usłyszałam męski zachrypnięty głos. Podniosłam głowę i przewróciłam oczami.
- Wystarczy, że wypierzesz. I zrobisz to. - odpowiedziałam i skrzyżowałam ramiona na piersi. Zlustrowałam go wzrokiem i spotkałam jego zdezorientowanie na twarzy, a chwilę potem rozbawienie.
- Jak? Mam wziąć teraz tę sukienkę czy co? - spytał, a ja bez wahania mu odpowiedziałam
- Zawieziesz mnie teraz do domu, ja się przebiorę a ty ją weźmiesz. Nie mam zamiaru chodzić teraz całe przyjęcie w brudnej sukience. - oboje ruszyliśmy na zewnątrz i wsiadłam do jego samochodu. Ruszyliśmy w stronę mojego domu, gdzie chwilę potem dotarliśmy. Zmieniłam ubranie, a brudne podałam chłopakowi.
- Tak w ogóle to mam na imię Justin - właśnie, Justinowi. Miał ładne imię. Podobało mi się.
- Madison. - przedstawiłam się i podałam mu dłoń.
- Ładne imię. - powiedział, a ja poczułam że moje policzki zrobiły się czerwone. Ahh tak, tego też nienawidzę.
- Dziękuję, twoje też.... niczego sobie. - oboje zachichotaliśmy i ruszyliśmy z powrotem do firmy.
- A może dasz mi swój numer? - co, on chyba oszalał nie ma mowy - Wiesz, jak będę chciał ci zwrócić sukienkę. - a no tak, no dobra. Podał mi swój telefon a ja wystukałam na nim cyfry. Oddałam mu go i gdy wysiedliśmy z auta do końca bankietu już go nie zobaczyłam.
------------------------------
Mam nadzieję, do następnego! xox
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz